Oddawna nie pisałem, bo nie mogłem, chociaż nie brakło mi wcale chęci do pisania. Teraz, za łaską Bożą, usunęły się nieco trudności przeszkadzające w robocie, więc zaraz zabrałem się do tego listu. Ostrzegam z góry, że musi się Ojciec uzbroić w cierpliwość, bo mam zamiar rozbazgrać się nieco obszerniej. Piszę z Fianarantsoa, gdzie osiedliłem się na stałe, i jak tylko deszcze ustaną, zaczynam budowę schroniska. W Ambachiwuraku trędowatych już niema, schronisko zwinięte zupełnie, rozstałem się nie bez żalu z mojemi dawniejszemi pisklętami, nie na zawsze, gdyż może jeden lub drugi będzie w stanie dostać się do nowego schroniska, jak Bóg da doczekać. Z Tananariwy do Fianarantsoa całe ośm dni drogi dla zdrowego, a dla biednych trędowatych jest to prawie nie do przebycia. Rzecz miała się tak: dnia 24 września 1902 r. zawezwał mnie X. Biskup Caset do Tananariwy i powie-