Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogłem. Napisałem Ojcu, com słyszał od innych relata retuli. To tylko wiem na pewno, że Europejczycy przychodzą tu niby cywilizować Malgaszów, ale zamiast cywilizacyi, wznoszą ogromną demoralizacyę pod każdym względem. Niestety, zanadto jest to widocznem na każdym kroku, trudno zatem tego nie widzieć.
Szarańcza nas nie opuszcza, tak coś wygląda, jakby się na stałe zakwaterowała na Madagaskarze. Nie śmiem mówić na pewno, ale kto wie, czy te dwie plagi, t. j. szarańcza i pchły afrykańskie nie są objawem gniewu Bożego za to złe, co się tu dzieje przeważnie przez Europejczyków. Przeciw trądowi niby działają, szerzy się on mimo to jednak jak tego potrzeba. Nie czytałem sam tego, ale mówiono mnie, że gazeta »l’Univers« ogłasza, jakoby w samym Paryżu już było kilkuset trędowatych białych. Zaraza dostała się tam najprawdopodobniej z Madagaskaru, albo z której z sąsiednich wysp. Ci co przenieśli zarazę, z pewnością sami nie narazili się pielęgnując trędowatych, ale wskutek złego życia jakie prowadzili. Cha! trudno inaczej, jak sobie kto pościele, tak też i spać będzie.
Co do siebie osobiście, trudno żebym Ojcu mógł co nowego napisać; zawsze jedno i to samo ciągle mnie stoi przed oczyma, to jest nowe tak niezbędne schronisko. Nie mogę Ojcu dokładnie wyrazić, jak ono koniecznie potrzebne, bo to trzeba widzieć na własne oczy; opisać się nie da to tak łatwo, zwłaszcza mnie, który tak zdatny do pisania, jak siekiera do pływania. Ile moi biedacy cierpią fizycznie, to Ojciec wie, choć może nie zupełnie dokładnie, z moich listów i fotografij, które posłałem; ale co gorzej, że daleko więcej ponoszą szkody na duszy. Patrzę na to codziennie i inaczej nie mogę Ojcu to napisać, jak tylko, że jak