Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnóstwo tych afrykańskich pcheł, które mnie znowu napadły; ktoś z przechodniów musiał się widocznie w tem miejscu otrzepać, a ja zostałem napadnięty. Biały każdy może łatwiej na sobie spostrzec, kiedy go obsiądą, ale Malgasz tego nie zobaczy, bo ma skórę czarną, a te drapieżniki bardzo małe, bezporównania mniejsze od zwykłych pcheł, i przytem mocno bronzowego koloru, ciemno-kasztanowate, jak łupina dojrzałego kasztana. Zdrowemu bardzo przykro, kiedy się te pchły zagnieżdżą w ciele, może sobie Ojciec zatem wyobrazić, co cierpią moi biedni chorzy, kiedy to plugastwo rozmnoży się w ranach i te rany jeszcze bardziej rozrania. Prawdziwa to plaga. Jak Matka Najśw. pozwoli, że już wreszcie schronisko stanie, może i pod tym względem będzie lżej moim biedakom, gdyż będą się mogli bodaj raz na tydzień wykąpać należycie; narazie zaś muszą cierpieć, bo wody bardzo mamy maleńko. W tym roku zwłaszcza jakoś deszcze nie dopisały, bardzo mało ich spadło, więc wody jeszcze mamy mniej. Zwykle podczas deszczowej pory, przez kilka miesięcy codzień deszcze, a tego roku bardzo wiele dni było zupełnie bez deszczu, zaczęło się nieraz chmurzyć, grzmieć, pioruny padały, a deszczu nie było.
Obecnie już wszystko ogromnie podrożało; za co niedawno płaciło się 1, teraz za toż samo płaci się 3, albo i 5. Co później będzie, Pan Bóg to raczy wiedzieć. Właśnie kiedy to pisałem, moc szarańczy nadleciała, wprawdzie nie było ciemno wskutek przelotu, ale sporo jej było; przelot trwał całą godzinę. To trzeci już przelot szarańczy w przeciągu kilku miesięcy. Musiała długo lecieć, bo siadała na odpoczynek; poszedłem w kilka miejsc, gdzie grubą warstwą usiadła szarańcza i spędzałem. Nie sądziłem nigdy, żeby mogło tak śmierdzieć tam, gdzie wiele szarańczy razem; mimo