Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczy cokolwiek u kogo, to zdaje się, że nie byłby Malgaszem, gdyby o to nie poprosił. Czy mu ta rzecz potrzebna, czy nie, on na to nie zważa wcale, tylko prosi. Chcieliby wszystko mieć, jak u nas Rusini mówią »chytro, mudro, a ne welykim kosztom«, t. j. mieć jak najwięcej, a przytem pracować jak najmniej.

Kiedyś rozmawiając z chorymi, pokazałem im »Missye« ze sierpnia r. 1899, gdzie ich 3-ch jest na fotografii, zaczęli się dopytywać, kto to pisze te wielkie papiery i w jakim języku, że ani przeczytać, ani zrozumieć nie można. Powiedziałem im, że to pisane po polsku i że to jeden ksiądz pisze i rozsyła te wielkie papiery, żeby dla nich uzbierać trochę jałmużny. Oni znowu pytają mnie, gdzie ten ksiądz mieszka, czy w tym dalekim kraju za morzem, zkąd ja do nich przyjechałem, odpowiedziałem, że tak i że, jeżeli chcą, to sami mogą do Ojca napisać. Jest tu między chorymi w mojem schronisku dwóch katechistów, którzy katechizują chorych, prosili mnie, żebym, napisawszy ten list po polsku, przesłał go Ojcu. Posyłam więc tłumaczenie zupełnie dosłowne tego listu, nawet z adresem, tylko potem podałem parę uwag dla wyjaśnienia miejsc może niezrozumiałych dla nieznającego zupełnie języka Malgaszów.

NB. Moje schronisko leży w miejscu nazywającem się Ambahiwurak. Nazwisko Ojca ja napisałem jak trzeba, bo Malgasze ani wymówić go nie mogą, ani liter, potrzebnych do napisania go, nie mają w swojem abecadle. (Czermiński u nich brzmi: »Tseremisiky«).