Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya druga 085.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Która rzuciwszy z cuglami swe dłonie
Na wolę swoich powietrznych rumaków,
I gdzieś na szczycie skalnym, nad Bieszczadem,
Szur pereł białym rozsypawszy gradem,
W jaskrawych błysków królewskiej koronie
Przelatywała strwożone niebiosy,
Jak amazonka przyrody.


∗             ∗

Dwoma szczytami chwycony i wparty
W sam gardziel jaru, korowód straszliwy
Miotał się, jako w ostępie zwierz dziki,
Któremu w żebra nóż wbije myśliwy.
Wiatry śmigały, jak spuszczone charty,
A błyskawice — jak sokoły lotne;
A gromy, nakształt rogowej muzyki,
Niosły pobudkę przez wirchy samotne.
Nagle ucichło wszystko. — Burza miewa
Takie omdlenia wściekłości złowieszcze,
Po ktorych z siłą zdwojoną wybucha.
Przestają wtedy giąć się z szumem drzewa,
Srebrnemi skrzydły przestają bić deszcze,
Ziemia umilkła — i bez tchu. drżąc, słucha.


∗             ∗

W ciszy tej, leci kędyś z biednej wioski
Głos niepokoju, głos trwogi i troski.