Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye seria pierwsza 091.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Scypion głębokiem, gorącem spojrzeniem
Objął tę białą, co nagle spłoniona
Młodej krwi swojej królewską purpurą.
Na piersi nagiej złożyła ramiona
I osłoniła się wstydem, niby chmurą,
Walcząc z tajemnem, nieznanem wzruszeniem.
Scypion drgnął lekko; zgryzł wargi młodzieńcze,
Wyciągnął dłonie przed siebie, jak we śnie
Wzrok mu zasnuły dyamentowe tęcze
I nagle w milion iskier się rozprysły...
I poczuł dziwne w żyłach swoich szumy
I świat lecący przez otchłań błękitną
I zaostrzone, jako strzały, zmysły...
Nieznane wonie, mar dziwacznych tłumy,
Kwiaty ogniste, co nigdy nie kwitną,
I upajał się z wrzącego kielicha,
Którego nigdy nie dotknął ustami...
Było mu czegoś błogo i boleśnie.
I stał tak niemy, chwiejący się, blady,
A noc, zgasiwszy gwiazd swoich miriady,
Tuliła zdradnie czarnemi skrzydłami
Dwa te walczące duchy, szepcąc z cicha:
...„Jesteście sami!... wy jesteście sami!...”



∗             ∗


I w tym samotnym dotychczas namiocie
Stanął duch straszny, w płomieni koronie;