Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 184.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klnę ci się, pani, mą duszą mem zdrowiem,
Że pójdę patrzeć, jak idąc ulicą,
Uczciwi ludzie omijają ciebie
I jak wyglądasz w hańby poniewierce...
Jakto! tyś córka? — i — przez Boga w niebie,
Patrzysz, jak ojciec twój siwy i stary
Ginie w straszliwej dla męża bezcześci —
I toniesz we łzach bezpłodnej boleści,
Zamiast się podnieść do wielkiej tej miary,
Co bohaterów stwarza — i ofiary?...
Tyś córka, pani?... i wolisz go żywym
Trupem, niż wolnym, nieśmiertelnym duchem?
I słabość jego — uścisków łańcuchem
Do życia hańby przykuwasz — straszliwym?...

(do Castellego)
Ach! i ty, zimny, bogdajbyś od łuny

Stosów rozgorzał! Bogdajbyś na ziemi
Bolał ludzkości ranami żywemi!...
Bogdajbyś zrzucił tę maskę półboga,
Która w milczeniu patrzy, jak pioruny
Biją w pierś żywą, jak ciemność złowroga
W twarz rzuca słońcu ohydne swe plamy!
Bogdajbyś cierpiał skazańca rozpaczą
I poczuł gorycz łez tych, którzy płaczą!...

(wspiera się o mur, zakrywszy twarz dłonie; slychać ciche tkanie)

GALILEUSZ.
Błogosławiony bądź, duszy mej synu! Ostatniem wolnem, nieskażonem tchnieniem

Poświęcam ciebie na prawdy szermierza!
Ty wytrwasz dzielnie! ty będziesz promieniem,
Co w ciemność całą potęgą uderza,
Aż skrzesze iskrę zapału, grom czynu!

MARIO.
Ale ty, ojcze, ty?