Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 179.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rzekł mi: »Chcesz? Kapłanką wielkich cię uczynię,
Złotem zważę każde słowo,
I powiodę cię w chwale przez życie — i w mocy,
Lecz ty mi oddaj objaty!«[1]
I rzekłam: »A te chaty? — a te czarne chaty?« —
I zaszedł duch cieniem nocy.
I zaś mnie chwycił swemi potężnemi pióry
I ukazał wielkie słońce,
Gmachom tylko wspaniałym i mocnym wschodzące,
Przeciw ustawie natury.
I rzekł mi: »Oto światło dla moich stuleci,
Skrzesane z szczerego złota;
Patrz, jak potężne blaski na marmury miota,
Jak na alabastrach świeci!
Dam ci z niego pochodnię, abyś szła bez trudu;
Lecz ucisz pieśni płaczące«.
I rzekłam mu: »O Panie! a ciemnota ludu?...«
I zagasł duch — a z nim słońce.
I pochwycił mnie wichrem i poniósł mnie w strony,
Gdzie męże wznieśli puhary
I pili za swe szczęście i za swe zamiary,
A z boku — stały miljony.
I rzekł mi duch: »Nie jestem zdradą — lecz miłością:
Patrz, jako zapalam dusze!
Gdy zechcę, martwe kości w mogiłach poruszę —
Bom jest twej ziemi przyszłością.
Uwierz mi, a obaczysz, co jutro się stanie —
I dożyjesz dnia zbawienia!«
I rzekłam: »A lud kędy? a kędy lud, panie?...«
I rozwiał się duch wśród cienia
I zagasła na górach mgła — i zorza wstała
I zapłonęła świtaniem;
A ja — z płaczem na ziemię upadłam i z łkaniem,
I zbudziłam się — w łzach cała.

  1. Objata — ofiara.