Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 232.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.

Gdy orły rzymskie, latając po świecie,
Gubiły pióra z swych skrzydeł potężnych,
A modry Rodan unosił na grzbiecie
Tysiące statków i mężów orężnych,
W nagłej przeprawie przez drogę tę szklaną,
Spojrzeniem wodza, jak burzą, smaganą,
Tam, kędy fale, jak dzikie brytany,
W srebrnych obrożach uwięzione warczą,
W śmiertelny uścisk przepaści schwytany,
Statek zatonął z promienną tą tarczą.

I odkąd chłodne błękitne otchłanie
Zwarły się nad nią — jak gwiazda strącona,
Spała snem cichym w szumiącym Rodanie...
A nad nią burze ogniste latały,
Maczając końce czarnych skrzydeł w wodzie
I wyciągając błyskawic ramiona.
A srebrne piany korowód swój biały
Wiodły, jak sylfy, w noc letnią tańczące,
Kołysząc lekkim ruchem senne łodzie,
Zanim poranne rozbudzi je słońce.
I długi szereg burzliwych stuleci
Przemknął, jak fala, co u brzegu kona,
I tak leżała tarcza ta Scypjona,
Aż ją rybaczę wyciągnęły sieci.

Dziś do wielkiego przeniesiona grodu
I w świetnym gmachu, jak klejnot, złożona,
Zda się być strofą starego rapsodu,
Albo wyrwaną z starej księgi kartą,
Której świat nowy nie rozumie prawie,
Tak w treści swojej jest dla nas zatartą,
A którą pra-prawnucze pokolenie
Mierzy i waży i bada uczenie,