Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 394.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Iż ledwo sobą conieco kołysze,
Jak runiejące siewy na ugorze,
Czyniąc na głębiach błękitne komysze[1],
Gdzie księżyc srebro, złoto suły zorze,
Jakoby w skarbca tajemne zasieki,
A one na dno padały na wieki.

Choć poniektórzy mówią, że do pory[2],
A zaś, gdy czasu dobije godzina,
Wypłyną na wierzch złota całe wory,
Że najnędzniejszych biedaków drużyna
Czapką je nosić będzie do komory,
Aż się zbogaci wszelaka chudzina.
A to jest sekret pomiędzy narody,
Żeby zaś króle nie sięgły tej wody.

Bo wnetby złoto poszło na harmaty,
Na wojska, na te paradne urzędy,
A one czarne ostałyby chaty
Bez poratunku, jak zawdy i wszędy.
Więc sam Bóg morzem zapuścił te światy,
Że nikt żyjący nie wie gdzie i kędy,
A tyle tylko, że skarb jest i czeka
Uzwolonego z obroży człowieka.

Ano, co gadać! Świat na tem nie stanie,
Jeno se dalej pójdzie swoją drogą.
A nad kim doli jest nieubłaganie,
Temu i przyszłe skarby nie pomogą.
Widać-ci, człeku, dalekie świtanie,
Ale trza przebrnąć ku niemu noc srogą...
A i ten szczęśliw już, kto rzeknąć może,
Iż dojrzał one zapowiedne zorze.

  1. Komysz (rusk.) — chróst, gąszcz, krzaki; przen. fale.
  2. ...do pory — do czasu.