Iżem miał, jakby krwawą rękawicę,
Tak to plugastwo popuściło juchą.
A że mnie jeszcze gniew trzymał za grdycę
I żal wył we mnie srogą zawieruchą,
Tak zdjąłem czapę i ofiarę z owych
Czyniłem do nóg Pana Jezusowych.
A niebo pełne przestronności było,
Jak gołębiowe piersia[1], tak mieniące...
Modrością tlało i blaskiem się skrzyło,
Iż w złotobarwne pióra wiało słońce.
Więc ustał we mnie gwałt pod oną siłą
Cichości Bożej i tętna kipiące,
A chociem jeszcze, jak żbik, sapał srodze,
Reszta się gniewu rozeszła po drodze.
Tak szlimy prędkim i burzliwym krokiem,
Iż fukał jeszcze parą jaki taki.
Jeszcze Zatrata krwawem toczy okiem,
Jeszcze Kos garście zaciska w kułaki,
Kiedy nad morzem cichem i szerokiem
Krążyć zaczęły wielgoskrzydłe ptaki,
Które się w słońcu zachodowem nurzą,
Wrzaskliwe wiece trzymając przed burzą.
Wtem pojrzę znagła. Czy w oczach się dwoi?...
Na progu, białym opasan fartuchem,
W białej szlafmycy na łbie — Opacz stoi
I pobrzękuje złocistym łańcuchem.
Poznał. Tak krzyknie z impetu: — «A moi!...»
Ale wnet urwał i wydął się brzuchem,
Widząc obdartość naszą. A iż mnie się
Chwycił śmiech, rzekę: — «Cóż słychać w Odesie?»
Trząchliśmy ręce. A wtem Bugaj trzosa
Obrócił. Dźwiękło od srebra i złota.
- ↑ Piersia l. m. od piersio na podobieństwo pleco, płuco.