Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 284.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był to Zatrata. — «Mój panie Balcerze!
Ostawcie! Ja go już obrócę zdrowo!» —
Tu stąpi krokiem, pod boki się bierze,
W kozła nastawił brwi, wyrzucił głową
I tak zakrzyknie w okrutnej cholerze:
— «Pies niech ci gębę liże z twoją mową!
Sam tu!... Do pola, hyclu!...» — Tu w garść plunie
I cały w grzmiących błyskaniach nań runie.

Widząc, że idzie tu na gołe pięście,
Rzucił król dziryt, odepchnął precz sługi
I na Zatratę w okrutnym szedł chrzęście
Piór, co był niemi obwieszon, jak długi.
Tak my stanęli, patrzym — komu szczęście? —
Lecz ci przypadli na się raz i drugi
Z takim impetem, że w tej samej chwili
Nawstecz się sami sobą odrzucili.

Pierwszy się królik pohamował w pędzie.
Utrafił! Piachu podniosły się chmury.
Nuże po sobie prać! Patrzym, co będzie,
A ci, jak gdy się dziobami dwa kury
Zwiążą, kokoszę zajrzawszy na grzędzie,
Tak się związali, wszczepiwszy pazury
We łby, i tak się wodzili dokoła,
Piersią u piersi i czołem u czoła.

Więc krzyknę: — «Cóż to? Spowiedź wielkanocna?
Pókiż tam szeptać będziecie do ucha?» —
Bo już mnie warem zalewało docna,
I sama w garści kręciła się puha.
A wtem się puszczą. Lecz, jak fala mocna
Podbije falę, iż każda w swą bucha,
Tak się rozskoczą i dyszą przez chwilę,
Aż znów przypadną na się w świeżej sile.

Zwarli się teraz ogniście a szczerze!
Grzmi murzyn, zgrzyta zęboma jak strzyga.