Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 279.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mierzył. Ciemno... Poświecił sam śmierci.
A zranić? Toć już lepiej, że na ćwierci».

Lecz mnie nie puszczał dziw. — «A Świercz? A Duda?
A Włodarczyki?» — «Są». — «A Ćwiroń z Łęki?»
— «Jest Ćwiroń»! — Wtem się zgruchła reszta luda.
Ciskają noże, ciskają osęki,
Pchają się, krzyczą, patrzą jak na cuda,
Nie wierzą, z lewej żegnają się ręki,
I w nagłem onem rozjarzeniu ducha,
Wszyscy gadają razem, nikt nie słucha.

Wszyscy się śmieją i płaczą z uciechy,
Na ono dziwne fortunne spotkanie.
Ale Zagajny wąsiska, jak wiechy,
Szarpnie, a łza mu przez lico ukanie[1].
Zaczem przykłoni zszedziałej[2] tej strzechy,
I puści nader żałosne sapanie,
Aż zgrzytnie, ściśnie pięść, westchnie głęboko,
I zaklnie: — «Bym cię tu!... Tatarskie oko!» —

Więc rzekę: — «Takaż to tam ciężkość sroga?» —
Ale ów milczy, wąs targa i stęka.
Widzę — kuleje szpetnie: — «Co? Jak? — Noga»...
— «Tutaj na nogi naszym główna męka.
Człek w bagnie, jak ten dzień długi od Boga...
W buciskach, iż się gada złego lęka,
To oboleją mu nogi z mokrości
Tak, że but ściąga ze skórą, do kości».

Źle! Trzeba radzić. Stanęła wnet rada:
Jak my się zeszli, tak trzymać się w kupie.
A co tam długu za naszych przypada,
Razem odrobić. Niech murzyn się chlupie

  1. ...ukanie (gw.) — ukapnie.
  2. Zszedziały — zbladły, biały, siwy.