Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 260.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ha! Jeśli z tego śmiertelnego stoga,
Ten głos, przez one kamienne pustynie,
Doleciał gmachu niebieskiego proga,
Jeśli kto widział tam, jak lud ten ginie,
Apelujący swą śmiercią do Boga,
To tam musiały ustać w tej godzinie
Wszystkie muzyki rajskie, wszystkie chwały,
A te anioły — to na głos płakały!

A już się począł zmierzch czynić i cienie
Głębokie rzucił na te nędzne głowy,
Zapadające w wieczności milczenie,
W zdrętwiałość twardą i w pomrok grobowy.
Wtem na skał czubach zajarzą płomienie...
I zobaczyłem w nich krzyż Chrystusowy,
Jak przez otchłanie szedł własną swą mocą...
Zaczem świat ugasł i nakrył się nocą.
..............

Ale Marychna stanęła nad Dudkiem,
Cała w bladościach i łunach przestrachu,
W czarnej chuścinie, z tem dzieckiem malutkiem,
Tak ćwierkającem, jak wróblik na dachu.
Więc wlepi w chłopa oczy błędne smutkiem:
— «Co ty?... Na dziecko zabaczyłeś, Stachu?
Co ty?»... — I bije oną długą rzęsą,
A usta — tylko się jej niemo trzęsą.

Wyciągnął rękę: — «Nie płacz, Maryś! Co ta!
Siednij tu sobie wedle mnie, niebogo...
Raz śmierć... Nie długać to tam jej robota,
Bo i tak dechu mało co u kogo...
Siednij!» — Lecz ona, od łez bujnych złota,
Nagle na twarzy odmieni się srogo:
— «Pies ty, nie ociec! — krzyknie — pies!... Nie siędę,
Nie zgubię dziecka! Póki tchu — szła będę!» —