Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 252.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo dobrze to jest, gdy się na Bielanach
Ksiądz Kameduła w niebie zapamięta;
A niech przeleży i rok na kolanach,
Owszem! Ja sam powiadam, rzecz jest święta
Lecz naród, który w tych zdartych łachmanach
Ciał, duszy swojej zbyt popuszcza pęta,
Takiemu nadto poddawać nie trzeba
Onej słodkości, co kapie w nią z nieba.

Kto je żyjący, ten musi do pory
Stać twardo, aż go nie zluzuje czata.
A one duszne muzyki, kolory.
Jak wiatr są, ziemię co z pod nóg odmiata,
Ja wiem, że idę przez stepy, przez bory,
Gdzie mi rodzona kraina i chata...
Ciężko! Lecz onej ciężkości nie zbędę,
Gdy się w janielską zasłucham kolendę.

Jeślić źle mówię, niechaj mi przebaczy
Pan Jezus, a zaś człek — niech mnie przekona!
Sam Pan Bóg z raju wygonił oraczy,
Boby im zmierzła płużyca i brona.
A choć skowronek?... któż rankiem nie baczy
Kiedy śpiewając wytryśnie z zagonu
I prawie, że się w modrości zatraca...
Toć tam nie siedzi w niebie! W zagon wraca!

Naród, co duszę na inszy świat żenie,
Pewnikiem będzie w sobie słaby, mgławy.
A toć i we mszy nie wciąż podniesienie,
Ale też insze najdują się sprawy.
Z ziemi Bóg pojął człowiecze nasienie
A nieba — szczyptę dodał dla przyprawy,
Jak ów, co warzę[1] jałową posola...
Miałby inaczej chcieć? — toć jego wola.


  1. Warza (gw.) — jadło warzone, gotowane.