Ochłodło. Zorza czyniła się niska,
Gdym przecknął, jak gdy nagle kto zawoła.
Spojrzę, a tutaj owe murzyniska,
Ba kun kurzący, posiedli dokoła.
Za nimi baby, dzieci, nędzne psiska,
Cała hołota poczwarna, wpół goła,
Wyległa z swoich kretowisk i kleci,
By nam się przyjrzeć. Patrzę, a wśród dzieci
Białe chłopiątko przysiadło na ziemi...
To liczko zżółkłe, czupryna ta złota.
Jak strzecha ponad oczyma modremi...
Tak mi się serce, jak ptak, załopota.
Więc krzyknę: «A ty co tu, między temi
Małpami robisz?»... — A ów: — «Ja sierota». —
«Skąd»? — «A z Radzynia»![1] — «Jakżeś się tu dostał»?
— «Z ojcami. Jeno pomarli, tom ostał».
— «A Chryste!» — krzyknę ze zgrozą, iż czasy
Zbyt srodze zdały mi się niespokojne,
Gdy nie dość, że się z miejsc ruszyły lasy,
Lecz i kwiatuszek taki musi w wojnę! —
Ale już baby, iż to naród łasy
Na wszelką żałość, popuszczą łzy hojne
I nuż tą słodką gwarą mazowiecką:
— «A sieroteńko! A mojeż! A dziecko»!...
Więc tulić, pytać: — «A jakoż ci rzeką»? —
— «Jantek». — «Laboga! — Z Radzynia»? — «A juści»!
— «A kajżeście[2] szli»? — «Bo ja wiem... daleko...
Jeno że ojcom zmarło się». — «A skróś-ci[3]
Czegóż»?... — Tak słucham, a one precz sieką
Jakby tę sieczkę. — A żadna nie puści,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 245.jpg
Ta strona została przepisana.