A te, jak żywe płoną, lecą, brzęczą,
Jasną, w kolory malowaną tęczą.
A wtem, na onych szerokich krwawicach[1],
Które tam słońce zachodnie rozlewa,
Powietrze całe staje w błyskawicach
Złotopierzystych ptaków. Jak ulewa
Iskier, gdy młoty uderzą w kuźnicach,
Tak lecą. Wszystko drga, pali się, śpiewa,
Krzyczy, zatacza sobą i szaleje,
Jak dziecko płacze, jak szatan się śmieje.
Aż na ostatniej mdlejących łun krasie
Pokładzie pióra to i wsiąknie w zorze...
A im mrok głębszy czyni się, tem zasię
Mocniej poczyna gorzeć stepu morze.
Jak srebrne blaszki na krakowskim pasie,
Albo jak świeczki w żydowskiej komorze,
Gdy szabas zajdzie, tak gęsto nabite
W trawach, ognice[2] świecą złotolite.
Zrazu głęboko palą się tajniki
Stepu, jak próchna, gdy w borach gorzeją.
A zaś się wzbiją one latarniki[3]
I księżycowych blasków w step naleją.
Aż zawirują, zawiodą tan dziki,
I gwiazd lecących uderzą zawieją...
Z traw bucha ogień i w trawy znów nurka,
A coraz suchy trzask, jakbyś tknął kurka.
Iż są w tym stepie dziwne czarokwity[4],
Co nocą z trzaskiem otwierają kwiaty,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 239.jpg
Wygląd
Ta strona została przepisana.