Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 222.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kośćmi my swemi mościli te szlaki,
Co do tej czarnej przywiodły nas bramy.
Kto przyjdzie, już tu po nas najdzie znaki:
Gościńce trupie, mogilne te jamy...
Z piór my się tutaj otrzęśli, jak ptaki...
Toć nasz jest szarwark! Inszego — nie damy!
A teraz — precz stąd, dopókiście cali,
Bo ogień buchnie z nas i bór ten spali!» —

— «Huu!...» — Chłopy nagle zawyją, jak stado,
I w niewstrzymanym zaniosą się pędzie...
Tak stanę, ręce przed oną gromadą
Rozkrzyżowawszy: — «Stój! Przez Boga — sędzię!
Bezpieczni przyszli, bezpieczni odjadą.
Włos jeden z głowy im tutaj nie zbędzie!
Na sobie trzymam ich, i na swem słowie.»
— «Ruszaj! — ku wozom krzyknę. — Chcesz mieć zdrowie!»

Jako więc owcarz gna owce przed burzą
Z góreczki, w kupę zbite i tętniące,
A tu za niemi pola już się kurzą,
Już wicher kręci trawami po łące,
Już grzmot, już się te błyskawice mrużą,
Oblatujące niebo w oba końce,
Tak z nawałności tej i z rebelii
Pędziły wozy, na złamanie szyi.

Ale jak stado, stłoczone we wrota,
Upali piorun i udrze mu runa,
Tak wozy babska dopadła piechota
I gruchła o nie napodób pioruna.
Ciągną, drą worki... Już świeci w nich złota
Kukurudz, niby błyskawiczna struna,
Już jako chmura ulewą ciężarna,
Z szumem fasola sypnęła się czarna.