Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 220.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

(Komisarz za nim, pisarz — wszystko wsiada),
Aż gdy poczuje za sobą już plecy,
— «Co? — krzyknie.— Napaść?... Komisję napada
Hałastra chłopska?... Bunt?... Ja się tej hecy
Nie boję! Ja tu z urzędu! My mamy
Prawo za sobą! A wy co tu, chamy?» —

Tak stąpię krokiem: — «Z respektem tam! Hola!»
Pokręcę wąsa i obrócę śliny:
— «Tu nie bunt! Tutaj jest gromadzka wola!
Kolonja tutaj! Nie chamy, murzyny...
Zgoda, to zgoda! A nie, to do pola!
(Tu machnę ręką ku drodze w bór siny)
My pod pańszczyznę nie damy tu karku
I nie będziemy odrabiać szarwarku!»

— «Jużci! Nie będziem!» — odhukną mi chórem
Chłopy i łbami wyrzucą, jak tryki.
Tak stąpię krokiem znów (ci za mną murem).
— «Co my tu mamy? — krzyknę. — Jak te dziki
Siedzim w tej kniei! Łatwo skrobać piórem,
Ale żyć trudno!» — Tak za mną znów krzyki:
— «Nijak życ! Dobrze Pan Balcer powiada.
Jak on, tak za nim i my też, gromada!»

Duch powiał po mnie żarem. Więc tak prawię:
— «Tu bez odrobków jest dosyć ciężkości!
Przelecieliśmy, jako te żórawie
Przez morze, swoich puściwszy się włości...
Miał tu nas kraj ten potykać łaskawie,
Obiecowali przeróżnych dobrości,
Aż jak za nami zatrzasły się wniki,
To my nie ludzie już? Nie katoliki? —

O chrzest napróżno dzieciątko się prosi,
Bez ślubu idą dziewki w poniewierkę,