Nuż dziw! Bo zwierz był, jakoby kocisko...
A na nim w pręgi pisana ta koża[1].
Pchają się, wszyscy chcą go widzieć blisko,
Patrzą, macają, lecz Żuk dobył noża
I ściągnął skórę, napruwszy jej kęsa.
Ścierw my cisnęli precz, bo cuch szedł z mięsa.
Hej, że też ciebie nie było tam, czarko
Żytniówki naszej, poczciwej siwuchy!
Człowiek nie bachus[2], a przepiły miarką,
U ognia siedząc pod noc między druhy...
Ale gawęda i tak poszła szparko:
Ten łże, ten zgada, nastawia ów słuchy.
Nad wszystkich Kurpie trzymają prym w mowie,
Majstry na zwierza w wszelakim obłowie.
Wnet, jakby żywe, stanęły nam lasy
Nasze na oku, z tą mroźną ponową[3],
Ten obrus śnieżny, jak białe atłasy,
Ta okiść, srebrną wisząca posową...
Już słyszym łomot chróstu... psów hałasy.
Już jelon bieży, staje, kręci głową
Koronną...[4] Słychać gdzieś chrząkanie dzika...
W tem błysk! Huknęła strzelba kłusownika.
Więc jak gach, w cudzą wkradłszy się komorę,
Cichutko stąpa i tchem ledwo szepce,
Tak ów się czai po zdobycz w tę porę,
Bacząc, czy suszki[5] trzeszczącej nie zdepce.
Zaczem przyciąga sanice tam spore,
Pokurcia[6] zgwizdnie, co w śniegu krew chłepce,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 211.jpg
Wygląd
Ta strona została skorygowana.