Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 173.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ostajże mi się, ty biała lelijo,
W czarnościach boru, gdzie nikt ciebie nie wie.
Niech ci tu wichry huczą litaniją,
A ty cichichno śpij przy onym śpiewie.
A we mnie smutki, jak w żelazo biją,
Podsypujące żałości zarzewie...
I nie ja kowal, jakem mniemał o tem,
Lecz dola, z ciężkim i wzniesionym młotem!»

Zaczem za rękę ścisnę ono chłopię,
Co mi w sukcesji po Żdżarskim ostało,
I włosów jego przygładzę konopie
I rzeknę: — «Jasiek, a trzymaj się śmiało!
Do góry uszy, a pilnuj się w tropie,
Bo drogę mamy przed sobą niemałą». —
Aż widzę, ciągnie do oczu ów poły...
Tak pytam: — «Głodnyś?» — «Nie!» — «To bądź wesoły!»

Tymczasem chłopi, zgodzeni z swą dolą,
Szli jedni w prawo, a drudzy znów w lewo.
Już im i to się wydaje być wolą[1],
Że w planty mogą iść, lub w bór ciąć drzewo.
Już Horodzieja, jak ojca okolą,
Już cisi stoją pod słońca ulewą,
Jakby ich na to Najświętszy Bóg stworzył,
By nieśli, co im kto na kark nałożył.

Ale niejeden rozdartą miał duszę
Na dwie przeciwne, bolące połowy.
Za jedną ciągło — chcę, za drugą — muszę.
I szyje się tam targały i głowy.
A co niedawno, w onej zawierusze,
Każdy osobno chciał iść w ten świat nowy,
Teraz, jak kiedy toporem w pień zatnie,
Poczuli w sobie rdzeń i miazgę — bratnie.


  1. Wolą — wolnością, swobodą.