Różnym kolorem od siebie znaczony,
Jak konie maścią, lub nieme te sierci...[1]
Są w nim mulaty, terc, i kwarterony[2],
Czarne, półczarne, aż się i na ćwierci
One mieszańce liczą. Właśnie prawie,
Jak dworskie owce, gdy myją je w stawie.
Brazylja z różnych mianuje się części,
Które tu «stany» zowią. Tych jest siła.
W jednych się Niemcom od dawnych lat szczęści,
W drugie rząd teraz lud polski dosyła.
Prawo jest, ale że głównie na pięści,
Bo sąd daleko, a droga zawiła,
Który porządek niezgorszy się zdaje
Na te niepewne tak i świeże kraje.
Więc świat tu górny i leśny i wodny,
Wszelkiego dobra zadosyć ma w sobie,
Że z lada ziarna już plon będzie godny,
Choć ziemię ledwo patykiem poskrobie...
Tyle, że pracy i rąk ludzkich głodny,
W pustce swej leży, by w ciężkiej chorobie,
Z której by powstać mógł, trzeba mu bicia
Młotów, kos szczęku, huku siekier, życia!»
..................
Wtem, gdy tak prawim, krzyk! Patrzę ja, co to,
I ręką oczy zastawiam od słońca...
A tu przeciw nam tą ciężką żarotą[3]
Kupa bab z dziećmi wędruje płacząca.
Tobołki niosą, a idą piechotą,
Omdlewające z pożaru gorąca,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 109.jpg
Ta strona została skorygowana.