Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 100.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz, w mgle złotej, na podób obrazu,
Stało przed nami daleki het kawał...
Chcieliśmy bliżej, nie było przykazu,
Więc drab zastąpił i ruszyć nie dawał,
Tylko nas w oczy z tych blasków ubodły
Wieże iglaste i śmigłe, jak jodły.

Miasto się zdało na milę obwodu,
Albo i więcej, bo słońce ślepiło,
Odbite w morzu, co szybą się lodu
Zaiskrzonego dla oka czyniło,
Z pagórków miasto zbiegało do spodu,
Mury i domy ściągając pochyło,
Morze zaś przeciw szło i pluło piany
Na płaskie dachy, na tamy, na ściany.

Wkół świat dziwny, ogromny i świeży,
Jakby go Pan Bóg dopiero co stworzył,
Że jeszcze na nim ten jasny szmelc leży,
Który swą ręką najświętszą położył.
Radeby oko, lecz co się zamierzy,
Już mu się nowy transparent otworzył.
Więc tylko wierzchem tu, owdzie się trąca,
Jak czajka, z wiosny nad łąką bijąca.

Staliśmy tedy, niepewne wędrowce,
Jaki z nas dola uczyni igrzysko,
Aż z mgły port wyszedł złotej i parowce,
Bo my na górce byli, a brzeg nisko.
Zbiły się w kupkę niewiasty, jak owce,
Patrząc na ono słoneczne zjawisko
Z pod chust ściągniętych na czoło, jak w żniwa:
Tak wielka była gorącość i żywa.

Tymczasem wkoło obeszły nas draby
(Iż tam beż straży nie zrobisz ni kroku).