Więc patrzę na nią, aż ona dziecinę
Pilno przy sobie rękoma ogarnie
I patrzy w morze ogromne i sine,
Jak urzeczona, podobna tej sarnie,
Co z kniei wyjdzie na strzał, na drożynę,
Łaniąt strzegąca, a węszy, gdzie psiarnie...
Wtem jedna: — «Chłopak, to wam chory chyba?»
A ona z krzykiem: — «Co wy? Zdrów, jak ryba!»
I zaraz chustę na niego i w stronę.
A na tę bladość pierwszą — tom się zdumiał,
Jakie w nią ognie buchnęły czerwone.
Dzieciak też właśnie, jakgdyby zrozumiał,
Zachchł i schował się w rańtuchy one.
Tylem i widział go. A okręt szumiał
Bo na ten wiwat[1], kapitan dla wiary[2]
Tytuń wystawił[3] i tęgiej sztof[4] miary.
Tożto rzuciło się na one gody!
Jak kiedy mielnik wszystkie puści śluzy,
A tu pęd buchnie i srogi war[5] wody,
Taki się zrobił huk wśród onej luzy.
Bo naród morski nad wszystkie narody
Prędki do wódki jest i zaraz w tuzy[6].
A najrzy dziewkę — jak drzazga się pali.
A klnie, żeby mu czarci nie sprostali.
Więc nuż piszczałki, bęben, aż i smyka
Dobył tam jeden żydek rzępolista,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 051.jpg
Wygląd
Ta strona została skorygowana.