Co nad wodami siedzieli Jordana:
— «Wstawajcie, ludy, bo idzie sąd Pana!» —
Ha, cóż! Toć jeszcze nie amen, nie hola![1]
Ziemia nie papier, nie trzyma pieczęci,
Komu tu wola, a komu niewola...
A wy, tymczasem, ratujta mnie święci
Polscy, żebym też nie musiał zejść z pola,
Póki tu snopa nie zbiorę użęci...
A strzeż mnie, Chryste, przed śmiercią i truną[2],
Zanim nie grzmotnę młotem, aż skry luną!
Nagle uderzył huk i mowy zgłuszył,
Morze się pienić jęło i kołychać.
Wiatr tropy[3] zmylił i z tyłu się ruszył,
Fala na falę zaczęły nas spychać.
A na pokładzie, jak gdyby deszcz prószył,
Takie szły bryzgi. Już ciężko i dychać
I stać. Już w ciebie gorące zawroty
Biją, naprzemian dreszcz idzie i poty.
Ha, niema o czem powiadać tu wiele,
Ziemia, jak ziemia, a morze, jak morze,
Każde ma swoje osobne fortele,
A ty się ratuj, jak umiesz, nieboże!
Pozalegali ludziska pościcie,
Piszczą, jak właśnie drwa mokre, gdy w korze
Zielonej zrąbiesz je, a chcesz rozpalić.
Ale się nie miał nad niemi kto żalić.