Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 024.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
II


Ledwo dzień oświtł — a ranek był chłodny —
Szedł naród z dobrą na pokład otuchą.
Nuż do węzełków, bo drugi i głodny
Legł, postem morze witając na sucho.
Wiatr ruszał wodą i szum czynił godny[1],
Właśnie jak gdyby powiadał na ucho
Jakoweś mile rzeźwiące orędzie:
— Ej, pójdzie jakoś! Ej, jakoś to będzie! —

Bo niema, coby tak silnie przywarło
Do człeka, jak to na jutro czekanie.
Choćby się serce, jak żebrak, obdarło,
Jeszcze w tym jednym zostaje łachmanie.
Śmierć — i ta patrzy źrenicą umarłą,
Rychłoli wskrześnie, a z martwych powstanie.
Więc choć się naród zmitrężył[2] niemało,
Morze nadzieją ku niemu się śmiało.

Dopieroż tu się tej arce dziwować,
Co nas na sobie przez zatop ów niosła;
A toby było i folwark gdzie schować,
A wodę pruje, by szczuka, bez wiosła.
Zadzierasz głowy, chcesz maszty zrachować,
Na które sosna — sto lat mało — rosła,
Alebyś darmo swój rozum przykładał!
Dopieroż jeden stał, i tak powiadał:

— «Okręt mieć most, jak człowiek, swe imię,
A ten tu z nami, to «Krejc» się mianuje,
Co po naszemu «Krzyż» znaczy. Aż w Rzymie
Sam papież takie metryki spisuje.

  1. Godny (gw.) — znaczny, duży.
  2. Zmitrężyć się — zmarnować się, upaść na duchu.