Strona:PL Ludzie i pomniki (Hollender) 50.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A gdy mnie buntem zła żałość ogarnie
o nędznych, bitych poniżonych los,
— tu już nie świecą w twarz morskie latarnie,
wiatr wyciem głuszy tamtych buntów głos,
już za daleko tu i za wysoko,
w nieznanej ziemi, piątej porze roku,
gdzie z niewidzialnych dla innych obłoków
łukiem się piętrzy ponad życiem most.

Na brzegi lecą fal sprężyste grzbiety,
w konchę księżyca dmie wiatr — tak i ty
patrzysz — jak płyną obłoki — kobiety,
nabrzmiałe wonią, puszyste od mgły.
Wiesz, że nie wszystkim jak tutaj i tobie,
kiedy zanurzasz w fale ręce obie,
łowisz jak ryby śliskie kształty kobiet,
— i nie chcesz — szukasz przecież tylko mgły.

Aż księżyc pęknie, noc zblednie i nagle
sznury, trzaskając, w mokry piasek trą,
kobiece piersi — pełne westchnień, żagle —
— pełne powrotu; otulony mgłą,
na sterze wsparty, wymijając przestrzeń,
płuca na powrót napełniasz powietrzem
innem — i wracasz o tym samym wietrze,
a z ziemi innej Allanie Gerbault.

Port każdy — ziemią. Wsiąkasz w tłum. — Coś przywiózł?
— Więc tylko pełną innych wiatrów pierś?
Więc drwią, więc krzyczą, więc głośno się dziwią,
że ktoś się otarł ustami o śmierć,
a wrócił z rejsu — z śladem pocałunków,
z mórz, a bez pereł, bez cennych ładunków...
— Cóż — całą podróż dał mi w podarunku
ten ze Swineburn'a przepisany wiersz: