Strona:PL Ludzie i pomniki (Hollender) 47.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Łopotają na gzymsach, przy piorunochronach
lunatycy ogromni w białych żaglach koszul,
skłuci rogami luny, modlą się i proszą,
niech ich noc o nieszczęściu białych dni przekona.

Trzeszczą zwierzęco meble, oblewane wrzątkiem,
gżą się, trzaskają szczęściem osrebrzonych desek.
Bankier otwiera mieszek i sypią się w mieszek
cekiny gwiazd i piastry — dumnych snów pamiątki.

Chrapią potworne mordy ludzi chrześcijańskich,
sączy się gorżka ślina przez krawędzie łóżek,
w smrodzie więdną w flakonach pokrwawione róże
na starożytnych książkach Klementyny z Tańskich.

Pod sercem szóste dziecko w serce krzykiem trafia,
wdziera się tryumf życia w czarne łona matek,
złotoskrzydłe kanarki zawisły u klatek,
gdy przez sen klnie straszliwa służąca Agafja.

Aż ulotnią się smutki w samotnych pokojach,
w oparach pod sufity wyfruną jak muchy,
zachrzęszczą na podłodze czarne karaluchy
i spadnie pięść na piersi — stań się wola Twoja...

Spławi się noc mieszczańska w kamienicznych troskach,
wtopi się w blask koszmarny niedosięgłej luny...
— Któż ci się w twarz rozśmieje śmiechem wielkiej dumy,
ogromna, bo nadludzka, zła Przemocy Boska?