ZNAJOMA Z KAWIARENKI
Ostatnio mówi także, zresztą bez ustanku,
ostatnio także martwi ją żywo amnestja,
przy bardzo czarnej kawie z bardzo białą pianką
zanurza się (z łyżeczką), w panspołecznych kwestjach.
Jest spewnością żydówką? — Spewnością, spewnością!...
Napewno katoliczką? — Napewno, napewno!...
Tylko teoretycznie zajęta miłością,
ma fabryczkę, niecałą, niewielką — lecz pewną.
Zna „tonikę“ powieści, (bywa urbanistką),
zaś Aldousa Huxleya, wie dobrze dlaczego
uważa (razem z Freudem ceniąc go wciąż nisko)
za nieprzeintelektu-alizowanego.
W kawiarni, wśród normalnych typów niewąsatych
dotykaliśmy ducha, marxizmu i wojny,
tu czasem się przysiadał wprawdzie matematyk,
ale bardzo wysoki i bardzo przystojny.
Potem doktór, adwokat, poseł, ojciec miasta,
trzy baby, jedna pani, dwaj ludzie bogaci,
profesor, oraz malarz, wprawdzie pederasta,
lecz zdolny i, doprawdy, mój tylko — przyjaciel.
Potem usiadł pan jakiś, zdaje się — Dąbrowski,
i jeszcze ktoś i jeszcze, był okrutny gorąc,
Dąbrowski opowiadał dowcipy żydowskie,
a ten jeszcze ktoś mawiał — „ogólnie rzecz biorąc“.