Strona:PL Ludzie i pomniki (Hollender) 35.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapada się w trzask łóżek i nierozmaicie
trzeszczą deski przy końcu i początku życia.
Trzysta tysięcy piersi wzniosło się oddechem
znów opadło z mistycznie nerwowym pośpiechem,
i wstrząsło się w przestrachu...
— Ej, zacni mieszczanie,
senna zmora was tłucze, trzeszczy to mieszkanie.
To Pełtew, czarna rzeka pod ziemię wepchnięta
po waszych mocnych domów pluszcze fundamentach.
W mieszkaniach dusznych mroczno — nie otwierać okien!
mógłby tu wiatr napłynąć, wolny i szeroki,
wiatr, który niesie katar i mózgi porusza,
i łopoce firanką i szepce coś w uszy,
o miłości i śmierci wolnej i dalekiej...
swobodniejszej od waszej uwięzionej rzeki...

Park westchnął. Mgła się w mózgi wsączyła zdradziecko...
— Młody, wolny poeto, jesteś tu jak dziecko,
płoną ci, płoną w mózgu czerwienią neony,
na miasto krzyk uderza, zgrzany i czerwony,
burą mgłą otulony, jak obłok i gwiazda
strzelasz w wieże czerwienią, a szaloną jazdą
rozwiany płaszcz jak skrzydła bije w głuche okna,
w czarnodoły kamienic, gdzie kwiatuszki mokną,
gdzie we dnie białe panny, w firankowym cieniu
oddają się młodzieńcom w przelotnem spojrzeniu.
Twój krzyk uderzył w miasto...
Niechże się obudzi,
niech staną w trupich oknach przerażeni ludzie.
Lwom stojącym na straży świt skoczy na piersi,
a na mury potokiem wiersze, ciągle wiersze.
Jakże srebrna pierś orła wygnie się w tym żarze,
jakże w „oknach zbieleją przerażone twarze“.

Znamy swój sens nieważny. Wczesnym świtem, rano,
pod pogodą niebiosów i burzą kasztanów
jest Bernardyński kościół, przy którym w sukience
duchownej Jan ku niebu wciąż podnosi ręce,