Strona:PL Ludzie i pomniki (Hollender) 27.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poznałem cierpkość liści usty płonącemi,
czułem się sednem życia, czujnem dzieckiem ziemi,
znałem imiona drzewnych i liściastych bliźnich.
Biłem twem sercem, ziemio. Tu byłem — w ojczyźnie.

Słońce krzesało zachód.
— Gdzieś szalały ręce,
gdzieś było niespokojniej, puściej i goręcej,
gdzieś w miasta biły strzały, bunty, katastrofy...
— A mnie się w zieleń liści nawijały strofy,
a ja patrzyłem w ciszę drzewną zanurzony
w zgubione i znów z trudem znalezione strony,
i wszystką zieleń ziemi, mając na powiekach
wchodziłem w sens, co krwawo przez liście przeciekał.
I na chwilę znów byłem zielenią rozumny:
— miałem kościół — żarliwe, sosnowe kolumny,
miałem dom, dach nad głową — wypukłą caliznę,
znów miałem nieczłowieczą, a ludzką — ojczyznę.

Gdy nagle, w cichy zachód, który wiatrem prószył,
doszedł mnie szum nieznany — nadstawiłem uszu...
Skąd — nie wiem — tak jak nie wiem, co ten szum oznaczał.
Ale był to szum bólu, buntu i rozpaczy.

— Wam — las rąk podniesionych, sztandary i znaki,
wam pomniki, wam — przeszłość, rycerskie szyszaki,
wam — brwi zmarszczone, bitwy, sztandary, kordony,
wam — nierozum miljonów, zapał nieuczony,
was rzuci na okopy wybuch entuzjazmu,
byle krzyk was za gardło chwyci pięścią spazmu,
aż obudzą się znowu smutni inwalidzi,
by wasze dzieci znowu mogły nienawidzieć
za ojców jednonożne, straszne piruety,
za spalone domostwa, zgwałcone kobiety.
Wam — kukłom nierozumnym na śmiesznym teatrze
trwać tak do bliskiej śmierci — nam smutno się patrzeć,
nam przed waszą obcością w tę ciszę wędrować,