Strona:PL Linde-Slownik Jezyka Polskiego T.1 Cz.1 A-F 027.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


Nie wspominam ogromu sameyże pracy, wymagaiącéy ciągłego a niezmordowanego wytrwania (gdyż n. p. samo czytanie biblii LEOPOLITY, i porównanie pierwszey iey edycyi z trzecią, półroku mi czasu zabrało); lecz tego przemilczeć nie mogę, żem się sam podjąć musiał wszystkich mozołów tak drukarskich, iak i księgarskich, ponieważ na tak obszerne, do drukowania trudne i kosztowne dzieło, żaden się z Księgarzy nieośmielił. Zatym niedosyć, żem musiał każdego arkusza piérwszą korrektę, naytrudnieyszą ze wszystkich, sam utrzymywać; lecz sam też musiałem myśléć o zapisywaniu, sprowadzaniu i dostarczaniu wszystkich potrzeb drukarskich, iako to, charakterów, papieru, i ludzi, w czem choć na początku doznałem czynnéy pomocy zacnego przyiaciela mego JPana Franciszka Dmochowskiego; atoli wkrótce słabość zdrowia iego nie pozwołiła mu trudów tych tak zemną dzielić, iak przez przywiązanie do dzieła narodowego i przychylność do mnie, radby chciał i mógł to uczynić. Na ostatek, żebym iuż z moiéy strony wszystko wykonał, do czego przez wzgląd na tak wielkie zaufanie Prześw: Publiczności, czułem się bydź obowiązanym, poświęciłem część własnego niego pomieszkania na drukowanie dzieła tego, tak dla bliższego dozoru, iak dla prędszego pośpiechu, bynaymniey przez to nie zrywaiąc związków z drukarnią JXX. Piiarów i zacnym iey przełożonym JX. Bielskim. Przytaczam te szczegóły, żeby Prześw: Publiczność, zastanawiaiąc się nad tylą około téy: roboty mozołami, prędzéy mi darować raczyła, zwlokę w wydaniu, a oraz nieiakieś ustawanie w pracy i zmordowanie, którego może ślady w tém dziele spostrzeże. Jako zaś z jedney strony, ile tylko mogłem, pracy, sił, zdrowia i czasu nie żałowałem, tak z drugiéy, że i kosztów nie oszczędzałem, charaktery i papier są tego dowodem; wszakże samo składanie i wybiianie iednego arkusza kosztuie Zlł: dziewięćdziesiąt, nie rachuiąc wydatku na papier i pisma. Ztąd łatwa bardzo rachuba, że zebrane dotąd fundusze, pomimo hoynego wsparcia łaskawych moich Protektorów, na połowę ledwie całkowitego kosztu wystarczą, i że pomyśłéć trzeba będzie o podwyższeuiu na dal ceny prenumeraty; bo się zanosi na to, że całe dzieło do 8oo. arkuszy drukowanych uczyni, że zatém to, co się teraz od A do F wydaie, uie iest tylko ósmą częścią całości.

Podaię więc już i obecnemu i przyszłemu narodowi w ręce zbiór oyczystego ięzyka, owoc kilkonastoletniéy pracy moiéy, któremu naylepsze lata moiego życia poświęciłem. Już teraz ziomkom moim trudno nie będzie, czego brak pododawać, w znayduiącém się przebierać, znaczenia doskonaléy wyłuszczać, stosunki dokładniéy powytykać, a tak z czasem zaszczycić język Narodowy slownikiem, iakiego on wart iest w saméy istocie, i którym go chyba iedno Towarzystwo Przyiacioł Nauk obdarzyć może. Mnie się zaś na zawsze zostanie to chlubne uczucie, żem tą moią poprzedniczą pracą był do tego powodem, i winszować sobie nie przestanę, ieżeli dzieło moie będzie pomocne orzeźwionemu duchowi narodowemu, do nadania świetności temu naydroższemu dla niego kleynotowi, t.i. ięzykowi oyczystemu.