Wiek XIX, przy końcu swego istnienia, przynosił światu coraz nowe, coraz bardziej zdumiewające zdobycze. Duch ludzki, ośmielany tryumfy, zwycięztwy nad brutalną siłą natury — zdobywał się na pomysły jedne nad drugie śmielsze i ryzykowniejsze.
Zwyciężono już odległość, posiłkowano się elektrycznością jak służebnicą pokorną, jak wołem dającym się w każde jarzmo zaprządz, do każdej ciężkiej pracy użyć.
Wyżej, wciąż wyżej! wołał niespokojny duch myślicieli i wydzierał siłę piorunom, dostawał się w nieprzejrzane głębie oceanów, zazdrościł lotu orłom i kusił się o wydarcie im panowania w eterycznych przestworzach.
— Dla czego? powtarzali uparcie zamknięci w swych pracowniach myśliciele — i skoro udało mi się znaleźć jedno „dla tego“ — znowuż setki „dla czego?“ cisnęły im się do głowy i znowuż łysieli i siwieli nad tysiącami najśmielszych pytań i zagadnień.