Strona:PL K Junosza Na łożu śmierci from Rola Y1885 No30 page356 part2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

późnym wieczorem ona wyszła do ogrodu i on także był przy niej, trzymali się za ręce i szeptali do siebie pocichu — a ja pomiędzy krzakami przypełznąłem ku nim jak żmija, i podsłuchiwałem co mówią...
On mówił do niej: tak, nie bój się nic, skoro kochamy się — Bóg nam pobłogosławi — twój ojciec tamtego woli, bo tamten ma pieniądze, ale nie zważaj na to, i ja mogę pieniądze też mieć... mam ja brata, dużo starszego odemnie — on już dawno jest księdzem — on mnie bardzo kocha, dużo dobrego mi świadczył i teraz mi dopomoże...
Twarz sędziwego kapłana pokryła się śmiertelną bladością, przyłożył rękę do serca, jakby pragnąc jakiś ból nagły przytłumić... ale nie przerywał wyznania konającego.
— Ja pojadę do brata, mówił tamten, on dopomoże nam i będziemy szczęśliwi.. Pocałowali się i pożegnali, a gdym to widział, to zdawało mi się, że mi z jakie sto nożów w serce wbito... On obiecał za trzy dni być u niej wieczorem... Od tej chwili oszalałem. Chodziłem jak błędny, w sercu było mi krwawo, w oczach krwawo, a tak mi krwi było żądno, żebym ją pił wiadrami... Trzeciego dnia przed wieczorem pojechałem do miasteczka, które blizko od nas leżało. Stanąłem u żyda w zajeździe, zaprosiłem znajomych kancelistów z różnych biur, pisarzy — i zacząłem im okropnie fundować.. Nie żałowałem pieniędzy, wódka i wino laty się strumienieniami. Śpiewaliśmy, hałasowali, aż się rozlegało, a ja najbardziej. Kto tam wiedział, że mam ukryty na piersiach nóż spiczasty, szeroki a ostry jak brzytwa. Przed północą moi goście pijani zupełnie pospali się w zajeździe. Który gdzie, padłtam leżał, żyd także spać poszedł — a ja pocichu wyśliznąłem się oknem. Całe miasteczko spało, nie zobaczył mnie nikt, biegłem jak szalony, a niedaleko miałem iść... Zaczaiłem się tuż przy ścieżce za drzewem... Po chwili on nadszedł... Szedł powoli, niósł w ręku bukiecik świeżych kwiatów i śpiewał... Gdy zrównał się zemną, wyskoczyłem z za drzewa i wbiłem mu w piersi nóż po sam trzonek... aż zagrzytało po kościach...
Ksiądz drgnął...
— Stało się — padł jak kłoda — nie krzyknął nawet — ani jęknął — i skonał... Roześmiałem się dziko wyrwałem nóż z piersi zabitego i rzuciłem go w strumień niedaleko płynący... Strumień był bardzo głęboki w tem miejscu — ale komu przyszłoby na myśl szukać noża na jego dnie kamienistem? komu przyszłoby na myśl, gdzie jest prawdziwy morderca, kiedy ten morderca, niedostrzeżony przez nikogo, wśliznął się jak wąż przez okno, pomiędzy swoich pijanych towarzyszów?... Tak, o tak... pociemku namacałem butelki; w jednej było wino, wypiłem je duszkiem, w drugiej już nie pomnę co było, arak czy wódka — wypiłem ją także; zaczęło mi się w głowie kołować — i padłem jak bałwan pomiędzy pijanych mych kolegów. — Nazajutrz zaledwie mnie dobudzić — zaledwie otrzeźwić zdołano. Opowiedzieli mi o zbrodni popełnionej w nocy. Naturalnie zrobiłem wielkie oczy, udałem zdumionego. I wszyscy wydziwić się nie mogli