Strona:PL K Junosza Na łożu śmierci from Rola Y1885 No30 page355 part1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Na łożu śmierci.
(OBRAZEK WIEJSKI.)

(Dalszy ciąg).

Rzeczywiście chory budzić się zaczął: Otworzył oczy szeroko, a oczy te były bezmyślne szklanne, o rozszerzonych źrenicach zdawały się patrzeć a nic nie widzieć... Po chwili błysnął w nich ogień jakiś dziwny, zdawało się że jakaś iskra przebiegła po całem ciele chorego i wstrząsneła nim silnie — aż drgnął. Utkwił wzrok w twarzy księdza, wpatrywał się się w nią długo, badawczo, nareszcie podniósł się na łóżku i wydał tak straszny okrzyk zgrozy, przerażenia, przestrachu — że aż wszyscy obecni odskoczyli mimowoli.
Ksiądz tylko nie ruszył się z miejsca. Położył rękę na głowie chorego i rzekł:
— Odejdźcie teraz — zostawcie nas z sobą.
Wszyscy wyszli. W izbie zrobiło się cicho, jak w grobie... a chory patrząc w oczy księdza drżał jak w febrze...
— Czemu się lękasz, zapytał kapłan łagodnie — czego drżysz? Przychodzę do ciebie jako sługa Boży, ze słowami ulgi, pociechy i współczucia. Przychodzę do ciebie z dobrem, zbierz mysli, dźwignij się duchem, przypomnij sobie całe życie twoje, żałuj szczerze, gorąco... a pamiętaj że miłosierdzie Boże niema granic...
— I ty... ty tak przemawiasz Józefie spytał z przerażeniem chory... ty?
— Mylisz się lub bredzisz... ja nie jestem Józefem, mam inne imię.
— O nie, nie, to nieprawda tyś Józef... cóż to? ciebie bym nie miał poznać? Czy nie chodzisz wciąż za mną od lat dwudziestu i dwóch, czy nie patrzysz na mnie temi samemi oczami... czy nie pokazujesz mi wciąż tej krwi którą masz na piersiach, o tej, tej, mówił wyciągając rękę...
— To nie krew mój bracie, to wstążka od komży... uspokój się.