Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cichu, bez śmiechu, boć biedne człeczysko defektowi, którym go Bóg dotknął, nie był winien. Uważałem, że to jakoś przyjął wdzięcznie i był jakby skonfundowany. Nie chcąc znowu, by sądził, że go sobie jednam, unikałem go.
Drugiego dnia Kuźmiński czegoś kwaśny, po obiedzie się posprzeczał o marną rzecz z jednym z sąsiadów, szło o rozwiązanie, kto miał słuszność. Byłem przy tém, obrócono się do mnie. Krótko a węzłowato przekonałem, że słuszność była na ten raz przy Kuźmińskim. Poszedłem zaraz precz, aby mi nie potrzebował dziękować; a no, co prawda, to prawda. Nie odjeżdżał do przewodów. Nie wiem tam, z czego poszło, że starosta mu opowiedział moje przybycie do ich domu i całą historyę, ze łzami w oczach. W sobotę rano, gdy się golę, znowu słyszę, drepcze ktoś, wchodzi Kuźmiński, ale skonfundowany niezmiernie i całkiem inny. Chce coś zacząć mówić, jak się zaciął, ani sposobu.
Żal mi go było, więc zagadałem zręcznie, dając mu się wyprychać i nie okazując po sobie nic, ochłonął jakoś.
— Wiesz pan co — odezwał się do mnie nareszcie — miałem sposobność przekonać się, że pan jesteś dobry człowiek. Co my mamy dla babskich spraw się zadzierać, to głupstwo, dajmy sobie ręce i niech będzie zgoda.
Podałem mu rękę chętnie.
— Słuchaj, mój poruczniku — rzekłem — daję ci słowo, że do panny przeszkadzać ani chcę, ani myślę. Serca jéj ani pałasz, ani kula nie da, staraj się, ja stoję na boku.
— Panna ani patrzy na mnie — rzekł.
Jeszcze raz wzdychając podał mi dłoń.
— Masz tu nieprzyjaciół — dodał — ale masz i tych, co waćpana kochają. Ja już teraz wiem wszystko, mówiła mi dużo pani Sawicka, osoba godna, powiadał starosta.
Zamilkłem, tak się rzecz skończyła, a w Kuźmińskim miałem późniéj przyjaciela do zgonu. Tegoż dnia musiał coś powiedziéć Baranowiczowéj, bo mnie bazyliszka wzrokiem ścigała. Po przewodach zapowiedziała wyjazd swój, sądząc, że ją będą wstrzymywali, a o tém nikt nie myślał. Starościna tylko, która serce miała anielskie, bolejąc nad tém dzieckiem, obdarzyła je, obsypała, aby jéj za tę gorycz, któréj doznała, nagrodzić. Nic to nie pomogło, odjechała gniewna i nadąsana.
Nauka, jaką mi przyniosło przybycie tych państwa do Zabłocia, pobudziła do myślenia o sobie. Czułem coraz bardziéj, że gram tu rolę, która u ludzi szkodzić mi może i różnie być tłómaczoną. Postanowiłem więc, jak najmocniéj starać się wyrwać