Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 275.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak również znaczna ilość właściwych owemu klimatowi gwiazd morskich, układających na ziemi swe konstelacje.
Ale szczególniej przepełnione życiem było powietrze. Tutaj latały i podlatywały tysiące rozmaitego gatunku ptaków, ogłuszając nas swoim wrzaskiem. Inne posiadały na skałach, przyglądając się nam bez obawy i tłocząc się poufale za nami. Były to tłuściele o tyle lekkie i zwinne w wodzie, gdzie pomieszano je z rączemi bonitami, o ile są niezgrabne i ciężkie na ziemi. Wydając dziwaczne głosy, tworzyły liczne gromady, skąpe w ruchach, lecz szczodre w krzykach.
Pośród ptaków zauważyłem chionisy, z rodziny czaplowatych, białe, wielkości gołębia, z krótkim, stożkowatym dziobem i otoczonem czerwoną obwódką okiem. Conseil zabił ich sporo, bo, stosownie przyrządzone, dają smaczną potrawę. W powietrzu przeciągały czarne, jak sadze, żaglościgi, których rozwinięte skrzydła mierzyły do czterech metrów — słusznie nazwane sępami; olbrzymie petrele, między innemi Quebrante huesos, z łukowatemi skrzydłami, wielce chciwe na foki; ogorzałki, rodzaj małych kaczek, białych i czarnych pod spodem ciała — wreszcie cały szereg burzyków, to białawych o skrzydłach z brunatną obwódką, to niebieskich, właściwych wyłącznie morzom południowym. Powiedziałem Conseilowi, że ostatnie tak są oleiste, iż mieszkańcy wyspy Feroe, nie trudząc się wytapianiem tłuszczu, poprzestają na przyczepieniu do nich knota.
— Niewiele zatem brakuje — odrzekł — żeby z nich były zupełne lampy! Trudno zresztą wymagać, by sama przyroda opatrywała je w knoty.
O pół mili dalej grunt był całkiem usiany gniazdami bezlotków, pewnego rodzaju norami, przysposobionemi do niesienia jaj, z których wylatywało mnóstwo ptaków. Kapitan Nemo kazał później upolować ich kilka setek, bo czarne ich mięso jest bardzo dobre. Wydawały krzyk podobny do ryku osła. Stworzenia te, wielkości gęsi, siwe po wierzchu a białe pod spodem, z cytrynową obwódką na szyi, pozwalały, nie uciekając, zabijać się kamieniami.
Mgła jednak wcale się nie rozchodziła i o godzinie jedenastej nie pokazało się jeszcze słońce. Bez słońca niepodobna było robić żadnych spostrzeżeń; a w takim razie, jakim sposobem przekonać się, czy rzeczywiście dotarliśmy do bieguna?
Powróciwszy do kapitana Nemo, zastałem go opartego w milczeniu na odłamie skały i patrzącego w niebo. Wydawał się zniecierpliwiony, rozdrażniony. Cóż począć? Zuchwały ten człowiek nie mógł tak władać słońcem, jak morzem.
Nadeszło południe, a gwiazda dzienna nie zjawiła się ani na chwilę. Nie można było nawet rozpoznać miejsca, jakie zajmowała poza mglistą zasłoną. Mgła ta rozsypała się wkrótce w śnieg.
— Do jutra — rzekł poprostu kapitan — i wróciliśmy do Nautilusa wśród śnieżnej zamieci.