Przejdź do zawartości

Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go koralowego łożyska. Widząc, że na pociemniałych falach wszystko jest spokojne, równie jak pod drzewami na wyspie, udałem się około północy do mej kajuty i zasnąłem spokojnie.
Noc minęła bez wypadku. Widocznie Papuasi trwożyli się samym widokiem potworu osiadłego w zatoce — bo gdyby nie to, mogliby łatwo dostać się do wnętrza Nautilusa, którego pomost nie był zamknięty. O szóstej z rana, dnia 8-go stycznia, wyszedłem na pokład, ranek się rozjaśniał, wkrótce dostrzegłem pośród mgły podnoszącej się — naprzód pobrzeże a potem i szczyty wyspy.
Krajowcy byli tam ciągle, ale daleko liczniejsi, niż wczoraj, było ich z pięciuset lub sześciuset może. Niektórzy, korzystając z niskiej wody, doszli po wierzchołkach koralowych na jakie dwa węzły od statku — i dobrze ich było widać. Byli to prawdziwi Papuasi, ludzie pięknej rasy, o czole szerokiem i wysokiem, grubym ale niespłaszczonym nosie, zębach białych. Ich wełniste czupryny, zafarbowane na czerwono, odbijały wydatnie od czarnego ciała, błyszczącego jak u Nubijczyków; w uszach, przeciętych u dołu i rozciągniętych, wisiały ozdoby z kości, a prawie wszyscy byli zupełnie nadzy. Tylko pewna liczba kobiet, znajdujących się między nimi, odznaczała się osłoną, od bioder aż do kolan spadającą, niby krynoliną z liści, podtrzymywaną przepaską także roślinną. Niektórzy z dzikich, pewnie naczelnicy, mieli naszyjniki ze szkiełek czerwonych i białych; wszyscy prawie uzbrojeni byli w łuki, strzały i tarcze, a na plecach mieli rodzaj sieci, zawierających pozaokrąglane kamienie, które zręcznie umieli z procy wyrzucać.
Jeden z naczelników, najbliższych Nautilusa, przypatrywał mu się bacznie. Musiał to być jaki „mado” wysokiej rangi, bo był udrapowany w tkaninę z liści banana, wycinaną w zęby u dołu i zabarwioną jaskrawemi kolorami.
Łatwo mógłbym był go powalić, bo był dość blisko, ale wolałem czekać zaczepki z jego strony. W zajściach Europejczyków z dzikimi tym pierwszym przystoi odpierać drugich, ale nie napadać.
Dopóki woda była niska, krajowcy krążyli w bliskości Nautilusa, ale spokojnie się zachowywali. Słyszałem, jak, wymawiając często wyraz „assai”, zapraszali mnie gestami, bym przybył na ląd; nie zdawało mi się jednak właściwem usłuchać tego zaproszenia. Ned Land bardzo był markotny, że nie mógł tego dnia udać się na wyspę dla dopełnienia swych prowizyj; zato bardzo zręcznie zajmował się przyrządzaniem mięsiwa i mąki, sprowadzonych z wyspy. Co do dzikich, to około jedenastej z rana powrócili na ląd, bo morze zaczęło się podnosić i pokrywać wierzchołki koralowe. Ale liczba ich na pobrzeżu wzrosła jeszcze. Zapewne poprzybywali z wysp sąsiednich, czyli z właściwej Papuazji. A jednak nie spostrzegłem ani jednej łodzi.
Nie mając nic lepszego do roboty, chciałem zbadać tę piękną,