Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 383.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razą, odjęło mi chwilowo mowę. Wnet jednak zwróciłem się ku niemu, szepcąc zdławionym z wściekłości głosem:
— To potworne! Czego pan tu stoi? Niechże już ciebie nie ujrzy. Idź!
Nie poruszył się.
— Czy pan nie rozumie, że obecność pańska jest nie do zniesienia, nawet dla mnie? Jeżeli jest w panu choć odrobina wstydu...
Posępne jego oczy zwróciły się w moim kierunku.
— Skąd się ten stary tu wziął? — zamruczał zdumiony.
Nagle panna Haldin zerwała się z krzesła, postąpiła parę kroków i zachwiała się. Zapominając o mojem oburzeniu, a nawet o Razumowie, pośpieszyłem jej na pomoc. Wziąłem ją pod rękę, a ona dała się zaprowadzić do saloniku. Zdala od lampy, w głębokim cieniu profil pani Haldin, jej ręce i cała jej postać miały martwotę jakiegoś posępnego malowidła. Panna Haldin przystanęła i bolesnym ruchem wskazała na tragiczną nieruchomość matki, która zdawała się wpatrywać w jakąś ukochaną głowę, spoczywającą na jej łonie.
Ta postawa miała niezrównaną siłę wyrazu, sięgającą tak daleko w swej ludzkiej rozpaczy, że nie można było uwierzyć, iż była jedynie wytworem bezlitosnego działania urządzeń politycznych. Usadowawszy pannę Haldin na sofie, odwróciłem się, by wrócić i zamknąć drzwi. W obramowaniu ich i jasnem świetle białego przedpokoju oczy moje padły na Razumowa. Stał wciąż przed pustem krzesłem, jakby przygwożdżony na zawsze do miejsca swego straszliwego wyznania. I ogarnęło mnie zdumienie, że ta tajemnicza siła, która je z niego wydarła, nie rozszarpała jednocześnie na kawałki jego ciała. Ale nie, stało przede mną