Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 340.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Razumow skinął głową z sofy i spoglądał na powagę młodego narwańca z uczuciem złośliwego zadowolenia.
— Złożyłem i ja swoją ofiarę — westchnął sowizdrzał Kostia. — I tobie, Cyrylu Sidorowiczu, zawdzięczam, że mi nastręczyłeś potemu sposobność.
— Więc cię to wiele kosztowało?
— Tak, trochę. Widzisz, poczciwy stary dusigrosz kocha mnie naprawdę. Ogromnie go to zmartwi.
— A ty wierzysz w to wszystko, co ci mówią o tej nowej przyszłości i świętej woli ludu?
— Bezwzględnie. Życie dałbym za to... Tylko, widzisz, jestem jak prosię przy korycie. Nic dobrego nigdy ze mnie nie będzie; już taka moja natura.
Razumow, pogrążony w myślach, zapomniał o obecności Kosti, aż jego głos, błagający, by nie tracił ani chwili czasu i uciekał, wyrwał go nieprzyjemnie z zadumy.
— Dobrze. No, to bądź zdrów.
— Nie. Nie opuszczę cię, dopóki nie ujrzę cię poza obrębem Petersburga — oświadczył Kostia niespodziewanie, ze spokojną stanowczością. — Nie możesz mi tego odmówić teraz. Na miłość Boską, Cyrylu, duszo moja, policja może tu wpaść lada chwila, a gdy cię złapią, zamurują cię w jakiejś fortecy, aż ci włosy posiwieją. Na dole stoją najlepsze kłusaki ze stajen papy i lekkie saneczki. Upalimy ze trzydzieści wiorst, nim księżyc zajdzie, i znajdziemy jaką boczną stacyjkę.
Razumow podniósł oczy, zdumiony. Podróż była postanowiona — nieodwołalnie. Miał zamiar wyjechać następnego dnia. A teraz przekonał się, że nie wierzył w to. Słuchał, mówił, myślał, układał swą rzekomą ucieczkę z rosnącem przekonaniem, że to wszystko było niedorzecznością. Jak gdyby coś podobnego mogło się dziać w rzeczywi-