Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 325.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie może tak trwać dłużej — myślał kilkakrotnie Razumow.
W pewne dnie zdejmował go lęk, że gdy kto zagadnie go nagle w pewien sposób, on nie wytrzyma i obrzuci tamtego najbrutalniejszemi wymysłami. Często, wróciwszy do domu, osuwał się na krzesło w czapce i płaszczu, i pozostawał tak godzinami, trzymając w ręce książkę, którą przyniósł z bibljoteki, lub brał scyzoryk i siedział, skrobiąc bez końca paznokcie i kipiąc przez cały ten czas wściekłością — poprostu kipiąc.
— To niemożliwe — mruczał nagle w ciszy pustego pokoju.
I — rzecz godna zaznaczenia. Ten pokój powinien stać mu się fizycznie wstrętnym, moralnie nie do zamieszkania. Ale nie; nic podobnego (a on sam lękał się tego zpoczątku) nie zdarzyło się. Wprost przeciwnie; polubił swoje mieszkanie, on który nigdy nie miał rodzinnego domu, bardziej, niż jakiekolwiek inne z tych, które w życiu zajmował. Polubił je tak bardzo, że często z tego powodu musiał się przymuszać, żeby wyjść. Było mu to tak trudnem, jak trudno bywa odejść od ciepłego pieca w zimny dzień.
Chociaż w owym czasie mało wychodził poza pójściem do uniwersytetu (gdzież indziej miał pójść?), tak się składało, że gdziekolwiek się zwrócił, wnet otaczały go moralne skutki jego czynu. Było to tak, jak gdyby zły urok tajemnicy Haldina padał na niego i obejmował go, jak zatruta szala, którą niepodobieństwem było zrzucić. Cierpiał z tego powodu niewysłowienie, jak również, gdy musiał zamienić z konieczności kilka potocznych słów z kolegami.
— Muszą się dziwić zmianie, jaka we mnie zaszła — zastanawiał się z niepokojem. Przypomniał sobie, że powiedział paru bardzo grzecznym i sympatycznym studentom,