Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 315.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, w którem to miejscu krótka odnoga łączyła go z sześciokątną wysepką, wyżwirowaną, o brzegach ocembrowanych kamieniem z nadzwyczajną starannością. Parę wysokich topoli i kilka innych drzew stało na czystym, ciemnym żwirze, a pod niemi umieszczono kilka ogrodowych ławek i bronzowe popiersie Jana Jakuba Rousseau na piedestale.
Zaszedłszy tu, Razumow przekonał się, że oprócz kobiety, sprzedającej napoje orzeźwiające w drewnianej altance, nie było żywej duszy na wysepce.
Ten maleńki okruch ziemi, noszący imię Jana Jakuba Rousseau, tchnął jakaś naiwną, obrzydliwą i ckliwą prostotą. Było to zarazem pretensjonalne i liche. Zażądał szklanki mleka, którą wypił duszkiem (nie miał w ustach od rana nic oprócz herbaty), poczem już odchodził zmęczonym, ociężałym krokiem, gdy myśl pewna zatrzymała go nagle. Znalazł przecież to czego szukał. Jeżeli można było zapewnić sobie samotność na otwartem powietrzu, pośrodku miasta, to chyba tu, na tej głupiej wysepce, do której jedyny dostęp przez ową odnogę mostku widoczny był jak na dłoni.
Zawrócił i usiadł ciężko na ławce. To było właśnie odpowiednie miejsce do owego pisania, które tak mu niesporo było rozpocząć. Potrzebne przybory miał przy sobie.
— Będę tu zawsze przychodził — powiedział w duchu i siedział długo bez poruszenia, jak odrętwiały, nie myśląc, nie patrząc i nie słysząc, prawie bez życia. Dopiero gdy słońce zaczęło zasuwać się za dachy domów poza jego plecami i rzucać cień na domy po drugiej stronie jeziora, naprost wysepki, wydobył z kieszeni pióro atramentowe, położył mały notes na kolanie i zaczął pisać prędko, podnosząc od czasu do czasu oczy na łącznikowy odłamek mo-