Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 292.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie przytyki... Pytaj pan, badaj. Nie lękam się, ale nie chcę być czyjąś igraszką.
Wypowiedział już raz takie słowa, zmuszony do tego, w obliczu innych podejrzeń. Był to rodzaj błędnego koła, sprowadzającego znów ten sam protest, niby fatalną konieczność jego życia. Ale się to na nic nie zdało. Zawsze będzie czyjąś igraszką. Na szczęście życie nie trwa wiecznie.
— Nie ścierpię tego! — wrzasnął, uderzając pięścią w dłoń drugiej ręki.
— Cyrylu Sidorowiczu, co ci się stało? — wmieszała się rewolucjonistka z powagą.
Wszyscy teraz patrzyli na Razumowa. Morderca żandarmów i szpiegów zwrócił się frontem ku niemu, wystawiając swój olbrzymi brzuch, niby tarczę.
— Nie wrzeszcz. Ludzie tędy chodzą — Zofja Antonowna obawiała się nowego wybuchu. Parowczyk z Monrepos przybił do przystani nawprost bramy, z ochrypłym gwizdem, którego nikt nie zauważył, i wysadził na brzeg garść pasażerów, którzy się rozeszli w różne strony. Tylko jakiś wczesny turysta w knickerbockerach, z niewielkim z żółtej skóry futerałem na lornetkę, przystanął chwilę, węsząc coś niezwykłego w tej gromadce czterech osób poza zardzewiałą bramą czegoś, co wyglądało jak zapuszczony park pustego, prywatnego domu. Ale był człowiekiem dobrze wychowanym; odwrócił wzrok i poszedł drobnym krokiem wzdłuż alei, oczekując tramwaju.
Skinienie ręki Zofji Antonowny odprawiło obu mężczyzn; huczący, niewyraźny głos, stawał się coraz słabszy, a cieniutki skrzek: „Co takiego? Co się stało“? zmalał w odległości do rozmiarów piskliwej zabawki.
Zostawili go jej. Tyle rzeczy powierzano bezpiecznie