Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 269.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy, próbując dróg skrytych i jawnych, nie oglądając się ani na prawo, ani na lewo! Mogę mówić o tem. Jestem jedną z tych, którzy nigdy spoczynku nie zaznali... Tak; co tu mówić... spójrz na moje siwe włosy. A tu przychodzi dwóch dzieciaków, mam na myśli pana, Razumowie, i Haldina, i oto udaje się wam dokonać dzieła od jednego zamachu.
Na dźwięk nazwiska Haldina, wypadającego z energicznych ust rewolucjonistki, Razumow doznał zwykłej nagłej świadomości czegoś nieodwołalnego. Ale przez te wszystkie miesiące, jakie przeszły nad jego głową, otrzaskał się z tem wrażeniem. Świadomości tej nie towarzyszyło już blade przerażenie, ani ślepy gniew, jak w początkach. Wyrobił sobie nowe wrażenia, stworzył sobie duchową atmosferę ponurego i sardonicznego marzycielstwa, rodzaj mrocznego medjum, poprzez które ów fakt ukazywał się jak kształt bezcielesny, mający nieujętą postać znaną doskonale, lecz zgoła bierną, zdającą się tylko czekać dyskretnie w cieniu. To nie miało w sobie nic zastraszającego.
— Jak on wyglądał? — zapytała niespodzianie rewolucjonistka.
— Jak on wyglądał? — powtórzył Razumow, hamując się z trudem, by jej do oczu nie skoczyć. Ale ulżył sobie, zaśmiawszy się i rzucając na nią spojrzenie z pod oka. Takie przyjęcie jej pytania zmieszało ją.
— Jak to czysto po kobiecemu? — ciągnął dalej Razumow. — Co panią jego wygląd obchodzić może? Jakikolwiek był, już go żaden wpływ kobiecy dosięgnąć nie może.
Zmarszczyła swe skośne, Mefistofelesowskie brwi, co utworzyło trzy fałdy u osady jej nosa.