Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 252.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pochylił się z przęsła ku Razumowowi, który spuścił oczy.
— Chwila działania zbliża się — szepnął.
Razumow nie podniósł oczu. Nie ruszył się z miejsca, aż usłyszał drzwi salonu, zamykające się za największym z feministów, powracającym do swej wymalowanej Egerji. Poczem zeszedł zwolna do hallu. Drzwi frontowe były otwarte i cień domu padał ukośnie na taras. Mijając go, Razumow zdjął kapelusz i otarł wilgotne czoło, oddychając głęboko i mocno, aby się pozbyć resztek tego powietrza, którem oddychał w tym domu. Popatrzył na dłonie i zlekka przesunął niemi po udach.
Doznał dziwacznego wrażenia, jak gdyby jakieś drugie jego ja, samoistnie przebywające w jego umyśle, prześwidrowywało go niejako nawskroś.
— To ciekawe — pomyślał i po chwili dodał: — Bodaj to wszyscy djabli...
Ogarnął go niezmierny niesmak i niepokój.
— A to wszystko z wyczerpania nerwowego — pomyślał ze znużeniem.
— I jakże to będzie dalej, jeżeli stracę władzę odporności — moralnej odporności?
Poszedł ścieżką u stóp tarasu.
— Moralnej odporności, moralnej odporności — powtarzał w duchu. Tak; to była konieczność położenia. Ogarnęła go istna żądza wydostania się stąd i znalezienia się na drugim końcu miasta, by tam, we własnym pokoju, rzucić się na łóżko i spać godzinami całemi, zapomnieć o wszystkiem choć na chwilę.
— Czy podobna, żebym był tak słaby? — zapytał sam siebie z nagłym przestrachem.
— A! Co to jest?