Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 247.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Żyjącej.
— Przyjaznej?
— Nie.
— Wrogiej?
— Nienawidziłem go.
— Ach! Więc to nie była kobieta?
— Kobieta! — powtórzył Razumow, patrząc prosto w oczy pani de S—. Dlaczego miałaby to być kobieta? Skąd taki wniosek? Dlaczego nie miałbym nienawidzieć kobiety?
W gruncie rzeczy, myśl, że mógłby nienawidzieć kobietę, była dla niego nową. W tej chwili nienawidził panią de S—. Właściwie nie była to nienawiść, lecz odraza, jaką mogłaby w nim wzbudzić jakaś wstrętna drewniana lub gipsowa figura. Ona była prawie równie nieruchomą jak taka figura, nawet oczy jej, których niewzruszony wzrok zatapiał się w jego źrenicach, pomimo że błyszczały, były bez życia, i wydawały się tak samo sztuczne, jak jej zęby. Po raz pierwszy Razumow uczuł w tej chwili jakąś nikłą woń, która, pomimo że nikła, była dla niego mdlącą w najwyższym stopniu.
Piotr Iwanowicz dotknął znów zlekka jego ramienia. Razumow tedy skłonił się i chciał odejść, gdy jako dowód nadzwyczajnej łaski wyciągnęła się ku niemu koścista, martwa ręka, a ukarminowane usta wymówiły ochrypłą francuszczyzną:
Au revoir!
Razumow pochylił się nad tą ręką szkieletu i wyszedł z pokoju w towarzystwie wielkiego męża, który go przepuścił przodem. Głos z kanapy zawołał za nimi:
— Zostajesz tu, Pierre!
— Oczywiście, ma chère amie!