Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale pochwyciłem wyraźnie te z przejęciem wyszeptane słowa.
— To wysoka pochwała — odszepnąłem.
— Najwyższa.
— Tak wysoka, że jak ocena szczęścia powinna przychodzić dopiero na końcu życia. Jednakże, jakaś pospolita lub zgoła niegodna jednostka nie mogłaby stać się przedmiotem tak wygórowanej pochwały i...
— Ach! — przerwała mi gorąco. — A gdyby pan znał serce, które ten sąd wydało!
Umilkła na tym wykrzykniku, a ja przez chwilę zastanawiałem się nad treścią tych słów, które, jak łatwo mogłem wywnioskować, musiały usposabiać ją korzystnie dla tego młodzieńca. Nie miały one charakteru przypadkowego powiedzenia. Było dość nieujęte dla mojego umysłu zachodniego i moich zachodnich uczuć, ale nie mogłem zapomnieć, że stojąc przy pannie Haldin, byłem jak podróżny w obcym kraju. Stało mi się również jasnem, że panna Haldin nie chciała wchodzić w szczegóły jedynie materjalnej strony ich spotkania w Château Borel. Ale mnie to nie ubodło. Nie czułem jakoś, żeby to wynikało z braku zaufania. Tkwiła w tem jakaś inna trudność, trudność, która nie mogła mnie urazić. To też bez najmniejszej urazy rzekłem:
— Bardzo dobrze. Ale wychodząc z tego szczytnego stanowiska, o którego ścisłość nie będę się z panią sprzeczał, musiała pani, jak każdy inny w podobnych okolicznościach, wyrobić sobie jakieś pojęcie o tym wyjątkowym przyjacielu. Niech więc pani powie mi, proszę, czy pani się nie rozczarowała?
— Co pan ma na myśli? Jego powierzchowność?
— Ściśle mówiąc, nie mam na myśli tego czy jest przystojny czy też nie.