Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I patrzył na ściany, jak gdyby je chciał przebić wzrokiem, oglądał fotografje i książki w salonie odniechcenia, ugoszczony według zwyczaju, odjeżdżał. Ale pewnego wieczora stary pop wiejski, ogromnie wzburzony i zrozpaczony, wyznał, że jemu — księdzu — polecono śledzić i dowiadywać się innemi także sposobami (jak używaniem duchownego wpływu na służbę) o wszystkiem, co się dzieje w domu, a zwłaszcza odnośnie do gości, jakich te panie przyjmowały, co to byli za jedni; jak długo bawili; czy niektórzy z nich byli nieznani w okolicy, i temu podobne. Biedny, prostoduszny staruszek był poprostu zmiażdżony upokorzeniem i trwogą.
— Przychodzę ostrzec panie — mówił. — Na miłość Boską, bądźcież ostrożne w postępowaniu. Palę się ze wstydu, ale nie mam sposobu wyplątania się z tej sieci. Będę im musiał donosić wszystko co zobaczę, bo jeżeli tego nie uczynię, wyręczy mnie mój djakon i jeszcze coś dołoży, żeby się przypochlebić. A tu mój zięć, mąż mojej Paraszy, jest pisarzem w biurze Dóbr Rządowych, z pewnością wyrzuciliby go, albo i zesłali gdziekolwiek.
Staruszek ubolewał nad niedolą czasów, „kiedy to ludzie jakoś dojść do ładu ze sobą nie mogą“, i jął ocierać oczy. Nie życzył sobie wcale, by mu na stare lata ogolono głowę i osadzono go na pokucie w jakiejś celi klasztornej, gdzie musiałby znosić całą srogość dyscypliny duchownej. „Oni tam nie okazaliby żadnego miłosierdzia nad starcem“, jęczał i prawie się wgłos rozpłakał. Obie panie, zdjęte litością, starały się go uspokoić, jak mogły najlepiej, zanim pozwoliły mu powrócić do domu. Bo naprawdę, przyjmowały bardzo mało gości. Sąsiedzi — niektórzy z nich dawni przyjaciele — zaczęli trzymać się od nich zdala; jedni z obawy, inni z wyraźną pogardą, byli to bowiem wielcy