Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znaliście Haldina? On wiedział, gdzie mieszkacie?
— Miałem szczęście słyszeć go przemawiającego dwa razy — odpowiedział towarzysz Razumowa gorączkowym szeptem, stanowiącym taką sprzeczność z posępną apatją jego twarzy i obejścia. — Nie znał mego adresu... Mieszkam kątem przy ubogiej rodzinie rzemieślniczej. Widzieć się tam ze mną nie byłoby wygodnie, ale gdybyście mnie potrzebowali, jestem gotów....
Razumow aż się zatrząsł z wściekłości i trwogi. Wychodził z siebie, ale utrzymał głos na wodzy.
— Nie zbliżajcie się do mnie — wymówił cicho. — Nie odzywajcie się do mnie ani słowem. Zakazuję wam.
— Bardzo dobrze — odpowiedział tamten ulegle, nie okazując żadnego zdziwienia z powodu tego nagłego zakazu. — Macie swoje tajne przyczyny... doskonale... rozumiem.
Odsunął się natychmiast, nie podnosząc nawet oczu, i przeszedł ukosem na drugą stronę ulicy, chudy, obdarty, wygłodzony, ze spuszczoną głową, stąpając w szczególnie miarowy sposób.
Razumow spoglądał za nim jak ktoś, co patrzyłby na znikającą senną marę, poczem szedł dalej, starając się nie myśleć. W sieni domu gospodyni zdawała się czekać na niego. Była to niska, krępa, nieforemna kobieta, z wielką, żółtą twarzą, wiecznie owiązana czarnym, wełnianym szalem. Ujrzawszy go wchodzącego na ostatnie przęsło, podniosła wgórę ręce i klasnęła w dłonie przed twarzą.
— Cyrylu Sidorowiczu, batiuszka, cóżeście uczynili najlepszego! Taki spokojny, rozsądny młodzieniec. A toż policja tylko co wyszła z waszego mieszkania.
Razumow popatrzył na nią z milczącą, badawczą uwagą. Jej obrzękła, żółta twarz drgała ze wzruszenia. Błagalnie zawróciła na niego oczami.