Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwrócił jego uwagę. Popatrzył nań zdaleka bez uznania i zaniepokojenia, ale gdy usłyszał w przedpokoju służącą, krzątającą się koło samowara, podszedł i zdjął papier z wyrazem głębokiej obojętności. Czyniąc to, spojrzał na łóżko, na którem nie spał tej nocy. Wgłębienie, które ciężar głowy Haldina wytłoczył w poduszce, było jeszcze widoczne.
Nawet gniew Razumowa na widok owego śladu bytności tamtego był tępy. Nie próbował pobudzić go do życia. Spędził dzień cały bezczynnie; nawet się nie uczesał. Nie pomyślał też o wyjściu z domu, jak wogóle nie pomyślał o niczem, nie dlatego, żeby był niezdolny do myślenia, lecz że mu się poprostu nie chciało. Ziewał często, pił dużo herbaty, chodził po pokoju bez celu, a gdy usiadł, pozostawał długo bez ruchu. Czas jakiś spędził przy oknie, bębniąc spokojnie końcami palców po szybie. W bezcelowych wędrówkach dokoła stołu ujrzał odbicie własnej twarzy w lustrze i to go zastanowiło. Oczy, które patrzyły na niego ze zwierciadła, były to najnieszczęśliwsze oczy, jakie kiedykolwiek widział. I to była pierwsza rzecz, która poruszyła jego umysłową martwotę tego dnia.
Nie był przejęty tem osobiście. Pomyślał tylko, że życie wyjałowione ze szczęścia było niemożliwością. A czem było szczęście? Ziewnął i zaczął znów włóczyć się pomiędzy ścianami swego pokoju. Oczekiwanie czegoś, oto co jest szczęściem. Oczekiwanie zaspokojenia jakiejś żądzy, zaspokojenia jakiejś namiętności, ambicji, miłości, nienawiści — nienawiści także, niewątpliwie. Unikanie niebezpieczeństw egzystencji, życie bez obawy — to również było szczęście. Niczego więcej nie było. Spokój, oczekiwanie.
— Och! nędzna ludzkość! — wykrzyknął w duchu i dodał wnet w myśli: — W takim razie ja powinienem być szczęśliwy.